na parkingu w centrum stolicy cyli od koszmaru do zrywania boków

jest w stolicy pewien parking
w samym centrum
pod pałacem
trzeba wjeżdżając pobrać bilecik
przed wyjazdem zapłacić w kasie automatycznej
i nie wahajonc siem ani sekundy wyjechać
pech kciau a ja siem zawahauam
bo wyjazd miau pruk i pod górę było
i szlaban siem mię zamknou byu
monż mój wysiadu był i poszedł zasugerować żeby ten szlaban jednakowoż azaliż nam otworzyć
niestety pan na warcie obudzon rzecze - ja panu powiem, dlaczego się ten szlaban zamknou
niestety
mój mąż odrzeku że gówno go to obchodzi
od slowa do słowa
drugi pan przyszedł i też chciau powiedzieć mężowi że nie wolno sie cofać przejeżdżając przez wyjazd
monż któren widziau żem się nie cofua w pewnym momencie jeszcze bardziej nie wyczymieu i rzekł - zamknij się pan
pan, któren jużomałoconieotworzyu szlabana wrócił i rzecze jakże słusznie  - a ja panu nie kazalem się zamknonć!
a ja panu każę! wrukwiony ślubny rzekł
ja bojąc się czy w tej dyskusji szlaban też nie pozostanie zamknięty na zawsze milczalam. ale do czasu jak już niewahajoncsie prejechauam krzyknelam ja do pana
no właśnie
co krzyknela do pana zdenerwowana rybeńka?
podpowiem że zaczynało się od słów "A pan niech idzie do kościoła"
jak myślicie jak się kończyło to zdanie?
podpowiem że nie miało sensu za bardzo
ale rozładowało atmosferę do tego stopnia że opowiadając historię wieczorem rodzinie zrywalismy boki