Kiedy jechaliśmy w góry, za jedną z bramek zatrzymał nas oficer służby celnej. Nie uwierzycie, dlaczego.
Chciał sobie powiedzieć Moien. Czyli dzień dobry po luksembursku. Nie przyznał się, dlaczego. Może tam kiedyś mieszkał? Uśmiechnęliśmy się do siebie i pojechaliśmy dalej.
Swoją drogą. Ci ludzie są uzbrojeni po zęby. Ubrani w kamizelki kuloodporne. Strach pomyśleć, co to za robota jest.
A my wróciliśmy do domu wczoraj. Na stokach dobiło tylu weekendowych narciarzy, że słabo się jeździło. I zdecydowaliśmy się na powrót. Całe szczęście, bo mąż mi się zepsuł po 200km, coś z brzuchem.
I wiecie co?
Nie ma jak własne łóżko!!
Aaaa. I dzięki temu pójdę na WOŚP!!
Siema!!